niedziela, 31 sierpnia 2014

Świąteczne popołudnie

         Skłamałam w jednym z poprzednich postów pisząc, że Arndale jest największym centrum handlowym w Manchesterze. Największą bowiem galerią jest Trafford Centre. Wybraliśmy się tam z Matem kilka dni temu. Był to Bank Holiday - święto w Anglii. Wszystkie zakłady pracy były pozamykane, pogoda nie sprzyjała wypoczynkowi na świeżym powietrzu, więc wszyscy mieszkańcy Manchesteru ruszyli do Trafford Centre. Ludzi było naprawdę od groma. Ale sama galeria robi wrażnie. Z zewnątrz przypomina nieco Bazylikę św. Piotra w Rzymie...


... a wewnątrz muzeum...






Ciekawy był samogrający fortepian (czy to jest pianino?!), który sam sobie naciskał klawisze. Oto i on:


Bardzo ładna była strefa restauracyjna. Nie widziałam niestety lokalu z polską kuchnią, ale głodni na pewno mogli skosztować potraw kuchni chińskiej, hiszpańskiej, angielskiej, amerykańskiej, włoskiej i (chyba) francuskiej. Jedzenie odbywało się oczywiście w klimacie poszczególnych krajów: Amerykanie mogli zjeść w imitacji saloonu, Chińczycy mogli usiąść w China Town.


I piękne gwieździste niebo na suficie, które jednak na zdjęciu straciło swój urok...





A jeżeli chodzi o sklepy, bo to przecież główny "cel" centrum handlowego, to mnie najbardziej przypadł do gustu sklep z zabawkami. Ale nie jakiś tam sklep wszystko po 4 zł czy chiński market, ale taki sklep z prawdziwego zdarzenia. Bańki mydlane puszczane przez pirata, elfy pokazujące dzieciom zabawki, zdjęcia z ogromnymi misiami, a nawet możliwość fotografii z żywą lalką Barbie. Zawsze sobie wyobrażałam, że tak właśnie wygląd fabryka świętego Mikołaja :)



niedziela, 24 sierpnia 2014

Malowniczy Chortlon Water Park


         Odwiedziliśmy dziś piękne miejsce - Chorlton Water Park. Jest to chyba miejsce, które jak do tej pory najbardziej spodobało mi się w Manchesterze. Tu nie trzeba słów:







Skusiliśmy się też na lody bubble, które polecano w opiniach dotyczących Chortlon Water Park. I teraz śmiało podpiszę się pod tymi opiniami, bo lody naprawdę smaczne. Myślałam, że wynalazki niebieskiego koloru będą równie chemiczne jak lody o smaku smerfów czy gumy do żucia, ale jednak okazały się być ok. Wygląd też miały fajny, a Pan, który je przyrządzał, robił to z prawdziwą pasją: po kolei, krok po kroku, pokazywał nam jak ozdabia kubeczek syropem, jak obtacza loda w posypce... Fajnie, fajnie. Efekt był taki:


Na pożegnanie widok na cały Chortlon Water Park:


          Po powrocie do domu stwierdziliśmy, że pogoda jest idealna na grilla. Mat skoczył więc do Iceland po węgiel i mięso, ja do Kingsway po warzywa i chwilę później na ruszcie pichciły się szaszłyki, kurczaki, cebulki, papryka, bakłażan i cukinia. Gdy węgiel zamienił się w popiół, przypomniałam sobie, że uwielbiam pieczone ziemniaczki, więc wrzuciłam cztery kartofelki. Pychotka.


A po pół godzinie grill wyglądał tak...


czwartek, 21 sierpnia 2014

Let's go to shopping!



          Dzisiaj miałam wycieczkę do galerii handlowej. Właściwie to znalazłam się tam w drodze powrotnej do domu. Ale jak weszłam i zobaczyłam fontannę czekolady, to stwierdziłam, że jest tak piękna, że muszę tym widokiem podzielić się ze światem. I wówczas zrodził się w mojej głowie pomysł, by popstrykać trochę w tym centrum, bo nieco różni się od naszych, polskich galerii. Ale od początku. Oto Arndale, (chyba) największa galeria handlowa w Manchesterze:

... i jego charakterystyczne schody. Legenda głosi, że jak się nie stanie na miejscu wyznaczonym stópkami, to schody nie zwiozą/wwiozą. Lepiej tego nie sprawdzać ;)


Oto ta fontanna czekolady, która zapoczątkowała ideę "wycieczki po Arndale". Na zdjęciu jest biała, ale obok była także mleczna czekolada. Pierwszą moją myślą po jej ujrzeniu było "gdybym tam weszła, wynieśliby mnie nieprzytomną od nadmiaru cukru". Także super.




Troszkę mody angielskiej, która (moim zdaniem!) jest... dziwna.





Bardzo dziwna jest moda na zespół One Direction. Nie przesadzając, niemal w każdym sklepie są regały z gadżetami tej grupy, lub przynajmniej jakiś akcent świadczący o tym, że sklep też chce być na czasie. Oto dział One Direction w Pountland World (czyli popularny Funciak):


Wstąpiłam też do sklepu z wyposażeniem domu. Były tam rzeczy, które mnie zachwyciły...




... i zadziwiły. Czy jest ktoś, kto marzy o takim posągu z swoim salonie? Lub gdziekolwiek indziej?!



Żadna praca nie hańbi. Ale są "zawody", które śmieszą. Taki "zawód" ma pan w firmowym fartuszku, który w Arndale przed sklepem Build-a-bear spaceruje w kółko z plecaczkiem z którego wystaje pluszowy miś. Dodatkowo pan ciągnie za sobą pluszowego konika pony na kółkach. No nie mogłam się powstrzymać :)

sobota, 16 sierpnia 2014

Minął miesiąc

          Dzisiaj 16. sierpnia - miesiąc temu lecieliśmy z Wrocławia do Liverpoolu. Oto zdjęcia wspominające podróż.

Ostatnie zerknięcie na polskie niebo:


I czas lecieć...




Niestety, filmy pokazujące start i lądowanie mają problem z załadowaniem się, więc ich nie będzie. A szkoda.

piątek, 15 sierpnia 2014

A w weekend byliśmy w Liverpoolu



          Wycieczka do Liverpoolu istniała w naszych planach jeszcze przed przylotem do Manchesteru. I w zasadzie nie miał bliżej określonego terminu. Jednak obserwując coraz większymi krokami nadchodzącą paskudną jesień, postanowiliśmy nie zwlekać i załapać się na ostatnie promienie słoneczne w Liverpoolu. Nasza podróż rozpoczęła się na przystanku Coach Station, skąd odjeżdżał National Express prosto do miasta Beatlesów. Liverpool przywitał nas słońcem i ostrym, zimnym wiatrem.
          W pierwszej kolejności pojechaliśmy na stadion FC Liverpool przy Anfield Road. Niestety, za zwiedzenie muzeum klubu trzeba było zapłacić £8, więc odpuściliśmy sobie tę przyjemność i obiekt obejrzeliśmy jedynie z zewnątrz. Zajrzeliśmy także do sklepu z gadżetami FC Liverpool, gdzie w książce opisującej historię klubu odnalazłam sylwetkę Jurka Dudka. Nie omieszkałam zrobić zdjęcia ;)






          Prosto ze stadionu wyruszyliśmy na zwiedzanie anglikańskiej Katedry Chrystusa, którą polecało nam zobaczyć wielu internautów. Gdy zza horyzontu pojawił się zarys budowli, poczułam się wielce rozczarowana. Katedra przypominała bowiem jakąś starą, niedokończoną fabrykę. Jednak gdy podeszliśmy bliżej, jej ogrom mnie poraził. Jak później doczytałam, zajmuje ona powierzchnię ponad 9 tysięcy metrów kwadratowych. W zdziwienie wprawił mnie fakt, że przed samym wejściem do kościoła rozstawione były namioty z napojami, malowaniem twarzy, i tym podobne. Nieopodal stała karuzela rodem z wesołego miasteczka, a przed wejściem głównym odbywał się kurs wspinaczkowy - ochotnicy po linie wchodzili na szczyt katedry. We wnętrzu świątyni znajdują się sklep z pamiątkami oraz... restauracja, której taras widokowy znajduje się nad głowami modlących się wiernych. Wnętrze kościoła robi wrażenie, jednak te kramy, atrakcje i kawiarnie sprawiły, że został utracony sens tego miejsca. Zamiast miejscem modlitwy i ciszy Liverpool Cathedral of Christ the King stał się centrum rozrywki.






          Chcąc zaspokoić dopadający nas głód, udaliśmy się w stronę centrum miasta. Po drodze chciałam wybrać pieniądze z bankomatu. I się zaczęło... O godzinie 12:00 card machine nie oddał mi karty. Pani w okienku poinformowała nas, że po odbiór mojej własności musimy się zgłosić po 15:00. Czyli cały nasz plan wycieczki musiał ulec zmianie. Powędrowaliśmy więc na wyżerkę do chińskiego bistro, gdzie okazało się, że za opłatą £7,5 możemy jeść ile tylko damy radę. Przekalkulowaliśmy szybko sprawę i uznaliśmy, że opłaca się to bardziej niż McDonald's. Tym bardziej, że potrawy znajdujące się w wazach, bemarach, misach, talerzach i półmiskach wyglądały niezwykle zachęcająco. Chwilę później podążaliśmy już w stronę stolika z talerzami pełnymi krewetek, kurczaka w sosie słodko-kwaśnym, makaronu ryżowego z warzywami, cebuli smażonej w jakimś przepysznym cieście, kurczaka w sezamie, sajgonek warzywnych, sosów i warzyw. Ja skusiłam się jeszcze na zupę kurczakowo-kukurydzianą, która była tak gorąca, że pokaleczyła mi podniebienie. Po "daniach głównych" przyszedł czas na deser. Królowały świeże owoce, których w ostatnim czasie bardzo nam wszystkim brakowało. Przez godzinę opychaliśmy się arbuzami, melonami, pomarańczami, mandarynkami, brzoskwiniami i... dziwnym owocem przypominającym gałkę oczną (do dziś nie znam nazwy tego specjału). Do owoców dorzuciliśmy jeszcze ciasta, ciasteczka i lody. Moje przepyszne talerze prezentowały się tak:



         Gdy wytoczyliśmy się z chińskiego bistro, mieliśmy jeszcze 2 godziny do odbioru mojej karty. Udaliśmy się więc spacerkiem do Albert Dock - kompleksu budynków położonych nad rzeką Mersey. To właśnie tam znajdują się: Muzeum Titanica, Muzeum Beatlesów, Muzeum Niewolnictwa i Tate Museum. Niestety, na zwiedzenie ich nie starczyło nam ani czasu, ani pieniędzy. Będzie to powód, by powrócić jeszcze do Liverpoolu ;)




           Następnym krokiem był powrót do banku, gdzie czekała na mnie niemiła niespodzianka. Okazało się, że moje konto jest nieaktywne i zostało automatycznie zamknięte, a ja z powodu rzekomego długu zostałam umieszczona na czarnej liście tegoż banku i więcej u nich konta nie otworzę. Wiadomość ta sprawiła, że mój dobry humor nieco zbladł. 
          Mimo tego incydentu kontynuowaliśmy wycieczkę. Następnym punktem w planie było płynięcie promem do New Brighton, nad Irish Sea. Miałam nadzieję poleżeć choć przez sekundkę na ciepłym piasku, lecz zastaliśmy mokrą plażę i lodowaty wiatr. Zdecydowanie nie lubię angielskiej pogody. Ale morze oczywiście piękne.


          
          Na zwiedzeniu plaży w New Brighton zakończyła się nasza wycieczka do Liverpoolu. Ale zostało jeszcze dużo do zobaczenia w tym mieście, więc może kiedyś powrócimy.